17 września 2000 roku, do Muzeum Narodowego w Poznaniu przybył nieznajomy mężczyzna. Podając się za studenta malarstwa uzyskał uprzednio zezwolenie na wykonanie szkicu jednego z eksponatów podpisane przez dyrektora placówki. Na miejsce pracy wybrał salę Moneta. Personel pochłonięty swoimi sprawami w godzinach urzędowania muzem nie zwracał uwagi na niczym nie wzbudzającego podejrzeń przestępcy. Złodziej przebywał w sali ok. 3 godzin. Przed zamknięciem muzeum niepostrzeżenie opuścił budynek. Jak się później okazało, rzekomy „artysta” nie opuścił muzeum sam. Otóż zabrał on ze sobą obraz Claude’a Moneta „Wybrzeże w Pourville”.
Nikt z pracowników nie zwrócił na to uwagi. O kradzieży zorientowano się przypadkiem,dopiero po upływie dwóch dni od zamachu. Spod ramy wysuwał się obraz. To, czego dokonał złodziej można określić zbrodnią doskonałą. Płótno z obrazem Moneta zostało wycięte, a w puste miejsce wstawiono kopię. Monitoring zamontowany w Muzeum Narodowym w Poznaniu nie umożliwił rozpoznania sprawcy. Ponadto, dokument, który został okazany dyrektorowi muzem był zwyczajnym falsyfikatem. Jak mogło dojść do realizacji tak misternego planu? Ufność personelu muzealnego wobec pokojowych zamiarów artysty, brak odpowiedniego zabezpieczenia eksponatu.Obraz odnaleziono po 10 latach, równie przypadkowo jak odkryto jego zaginięcie. Pod koniec roku 2009 mężczyzna został zatrzmany za… niepłacenie alimentów. Podczas rutynowego pobierania i sprawdzania odcisków palców okazało się, że jego odciski zgadzają się z liniami papilarnymi pozostawionymi niegdyś na ramie obrazu Moneta. Przestępca przyznał się do kradzieży oraz wskazał miejsce, gdzie ukrył swój łup. Nikt o zdrowych zmysłach nie wpadłby na pomysł, żeby ukryć skradziony obraz w… szafie u rodziców. Robert Z. przyznaje, że musiał ukraść dzieło, by móc zaspokoić swoją fascynację autorem. Obraz wyceniono na 3 – 7 mln. złotych.